Wyjazd z Polski do Francji, co prawda czasowy na kilka miesięcy, ale miał być dla mnie przełomem, rewolucją, a przede wszystkim resetem… i jest. Przyjeżdżając tu byłam szczęśliwa i pełna optymizmu. Jestem taka nadal. Przez 16 lat w biurze i przed komputerem, a teraz praca fizyczna, choć tak jak i w Polsce na pełny zegar, ale jakaż inna. Na koniec dnia, nie ma spraw „do skończenia”, „spraw zaległych”, robisz co masz robić byle dobrze i szybko. Jedynie nauka języka francuskiego idzie mi jak po grudzie, ale może jest dla mnie jeszcze jakaś szansa. „Moja szczęka jak gdyby nie do tego języka”, mam wrażenie, że mogę ją sobie zwichnąć. W każdym bądź razie nie tracę na razie nadziei, chcę się go nauczyć. No i wynagrodzenie to też miły akcent na zakończenie miesiąca, trudno tego nie docenić. Jak przeczytałam gdzieś, a sama często sobie powtarzam „Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze, ale jakże koją moją nerwy”.


Praca w szklarniach bardzo mi odpowiada, sadzenie, czyszczenie oraz przebieranie kwiatków sprawia mi przyjemność. Tak, oczywiście nie jestem na wczasach, chcę pracować jak mogę najlepiej, ale coś czego od bardzo dawna nie doświadczyłam… praca sprawia mi prawdziwą przyjemność.


Okolice w które przyjechałam są żartobliwie mówiąc „nudne jak fix”, gdyż są to równiny, a ja preferuję tereny górzyste, ale, znalazłam też dużo fajnych i wartych zrobienia fotki miejsc i rzeczy. Pobyt tu cieszy mnie, sprawia przyjemność i wdzięczna jestem tym, dzięki którym tu się znalazłam.
Aniu dziękuję!
I tym miłym akcentem na dzisiaj tyle!
Następnym razem właśnie o tych miejscach i rzeczach, które mnie urzekły, albo co najmniej bardzo mi się spodobały!